niedziela, 2 września 2012

Maroko

Z hotelu w Barcelonie na dworzec z którego odjeżdżał autobus na lotnisko w Gironie (100 km dalej) miałem 10km. Zjadłem śniadanie, spakowałem się... ukradłem ręcznik bo jeszcze w Wenecji go nie miałem i wycierałem się prześcieradłem, dziś stwierdzam iż ręcznik to prawdziwy luksus. Wymeldowałem się o godzinie 8:30 i pieszo z podnieconymi myślami żegnałem się z Barceloną zmierzając na autobus który miał dowieźć mnie na lotnisko. Autokar odjeżdżał o 10:30 a biorąc pod uwagę, że przeciętny człowiek idzie z prędkością 4km/h to ja z moimi krótkimi szkitami jakieś 2,5km/h a wiec musiałem dość szybko zapierdalać z 10kg plecakiem aby przejść te 10km w 2h i zdążyć na autobus.
Dotarłem w ostatniej chwili, spocony, zadyszany szybko zorganizowałem bilet który kosztował mnie 8€. Na lotnisku byłem niecałą godzinę później a samolot dopiero o 14:00 ale wolałem być wcześniej niż się spóźnić. Jak się okazało samolot spóźnił się 40min ale zapomniałem o tym w momencie gdy już zająłem z kamerą miejsce przy oknie. Gdy już byliśmy 14 000 metrów nad ziemią poruszając się z prędkością ponad 700km/h dotarło do mnie, że mam kolejny problem. Szacowałem, że lot będzie trwał ok. 90min i będę w Maroko najpóźniej o 15:30 gdyż od razu z lotniska w Makkareshu miałem zamiar pieszo przy temperaturze 44 stopni dostać się na stancję kolejową z której chciałem od razu tego samego dnia dostać się do Casablanki… Nie dość, że samolot się spóźnił na lotnisko w Gironie 40min to w dodatku zamiast lecieć 90min leciał 2h 14min i zrobiła się godzina 18:00 czyli po wylądowaniu miałem 1h aby przejść 6km, zlokalizować dworzec kolejowy i kupić bilet trochę mało czasu biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne, afrykański chaos lecz zacisnąłem zęby i wmówiłem sobie, że dam radę.
Trzy razy mnie trzepali na lotnisku, do tego kantor z wpisem do paszportu ile mam przy sobie pieniędzy, odprawa paszportowa etc. i zrobiła się 19:00. Kurwa! Ostatni pociąg do Casablanki tego dnia właśnie mi odjechał. Casablanca jest na północnym zachodzie Maroka przytulona do oceanu Atnantyckiego jakieś 250km od mojego obecnego położenia a więc nie bardzo mam się czym tam dostać gdyż środki lokomocji zredukowały przepustowość o 70% gdyż przypomnę trwa Ramadan.

Gdy już udało mi się przejść przez wszystkie bramki spragniony toalety postanowiłem oddać mocz i nie tylko do Afrykańską kanalizację. Wchodzę a tam dziura w podłodze, miejsce na stopy i wiaderko z wodą. O kurwa - sobie pomyślałem. No tak, przecież muzułmanie nie wycierają dupska tylko obmywają i to jeszcze jedną, konkretną ręką (tą gorszą ręką). No sru! Przecież nie potrzebuję instrukcji obsługi aby trafić w dziurę wielkości słoika (chyba). Zamiast się ‘skupić’ i myśleć nad celem mojego kucania cały czas myślałem czy trafię w dziurę i czy się nie pośliznę.
Udało się, choć trochę nie trafiłem – jak to kurwa spłukać?! No dobra jest to wiaderko z wodą do podmywania więc chlusnąłem i co? I się pośliznąłem w tych jebanych KAŁczukowych japonkach!!!
Narobiłem hałasu jak cholera, że aż Pani zawinięta w szaty po oczy przemówiła do mnie w języku francuskim w formie pytającej „ça va ? „. Mam chrzestną w Belgii która 19 lat temu wyszła za mężczyznę imieniem Edi a więc jako dziecko szybko nauczyłem się kilku słów w tym języku posługując się prostymi zwrotami dlatego też poradziłem sobie w odpowiedzi wychodząc z kabiny skomplikowanego kibla na lotnisku.

Gdy już zrobiłem swoje nadal nie rozwiązał się mój problem z tym jak dostać się do Casablanki. Usiadłem pod ścianą trochę załamany, że muszę czekać do jutra na kolejny pociąg na dworcu który jeszcze tak naprawdę to nie wiem gdzie jest. Zawieszając się na ludziach zwróciłem uwagę na bardzo wyróżniający się złoty zegarek który błyszczał jak psu jajca a na nim godzina 17:00!
No tak! Przecież jestem w innej strefie czasowej! Może się jeszcze uda mam dwie godziny do pociągu. Wychodzę z lotniska pytam ludzi gdzie jest dworzec lecz jak to na lotnisku sami turyści i nikt nic nie wie. Podjechał autobus miejski a więc podszedłem do kierowcy i pytam go czy dojadę tym autobusem na stację kolejową odpowiedział, że tak lecz autobus jedzie przez cały Marrakesh a więc przystanek na którym wysiadam jest ostatni. Nie szkodzi miałem przecież 2h i chciałem szybko się tam dostać a wiec opcja piesza odeszła w niepamięć chciałem po prostu już siedzieć w pociągu. Wsiadłem zająłem przyzwoite miejsce w zacienionej części autobusu bez klimatyzacji. Byłem pierwszym pasażerem. Stoimy 10min i pytam się kierowcy kiedy ruszamy? A on odpowiedział, że odjedzie dopiero jak cały autobus będzie wypełniony. O kurwa sobie myślę bo większość ludzi którzy wychodzili z lotniska została wyłapanych przez taksówkarzy. I tak czekałem w tym autobusie aż wylądują kolejne dwa samoloty i po 40 min w końcu ruszył. Znowu zacząłem się niepokoić bo jechał bardzo wolno a ja wysiadam na ostatnim przystanku. W rezultacie dotarłem na dworzec w ostatniej chwilo podchodzę do okienka kupuję bilet i idę na peron. Zatrzymał mnie ochroniarz z bronią i powiedział, że na perony nie wolno wchodzić na co ja, że mój pociąg do Casablanki zaraz ucieknie. Nie wpuścił mnie, kazał czekać aż pociąg zostanie podstawiony. Dopiero w tedy dowiedziałem się, że w Maroko jest tylko jedna trasa kolejowa w zachodniej części. Dworzec muszę przyznać urywał dupę a gdy już wsiadłem do pociągu to się powtórzę gdyż pociągi też urywają dupę a przynajmniej są lepsze od tych w Polsce. Czysto, nikt nie zaczepia, siedzenia obite imitacją skóry, w przedziałach działa klimatyzacja i właściwie jeżdżą w połowie puste.
W Casablance będę o godzinie 22:30 tymczasem podziwiałem przez okno zachód słońca nad pustynnym krajobrazem po czym nagle wchodzi do mojego pustego przedziału jakiś mężczyzna, zdejmuje buty i klęcząc na siedzeniu w przeciwnym kierunku do słońca umył sobie mydłem jedną rękę do wysokości łokcia i zaczął się modlić. Bardzo mnie to zaskoczyło a zarazem zainteresowało lecz o tym co wydarzyło się dalej podczas mojej podróży po Maroko napiszę jutro.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najlepsze Blogi