niedziela, 30 września 2012

Szczerość


Wczoraj wypiłem 0,7 whiskey z laptopem i przyznam iż końcówki nie pamiętam…
Dziś obudziłem się o 9:03 z totalnym brakiem bólu głowy zjadłem jajecznice i otworzyłem piwo…
Zawsze „na kacu” którego nie mam jestem bardzo delikatnie nastawiony do świata, nie złoszczę się na nic, nie mam pretensji, szorstkiego nastroju i milczę jak nigdy. W te dni czuje wszystko inaczej dotyk biurka, poduszki, szklanki i woda pod prysznicem są inne… szklanka jest twarda, śliska i krucha, biurko jest sprasowaną krwią drzew niczym plugawe mięso mielone, poduszka jest jak pierś matki dla kilku miesięcznego niemowlęcia, woda pod prysznicem czasami miękka czasami twarda ale zawsze dezynfekuje moje ciało z brudu o którym myślę.
Alkohol podnosi ciśnienie krwi w organizmie i „na kacu” cały czas chodzę ze wzwodem a biorąc pod uwagę iż piję jak za komuny to praktycznie jestem cały czas aktywnie nastawiony do reprodukcji.
Musiałem się z masturbować bo już mnie wkurwiał ten odstający dyszel podczas stania przy zlewie z wypiętą dupąąą… w te dni z penisem niczym hamulec od karuzeli sikam oddalony od muszli klozetowej o jakieś 105 cm bo parabola jest dość pokaźna prawie jak kula która wylatuje z pistoletu lecąc łukiem… „na kacu” jestem miły, cichy, lubię się przytulać, prawić komplementy i wyznawać uczucia… przez ostatnie 4 lata przepiłem spokojnie kilkuletnie Audi A4 i przespałem wszystkie wolne soboty lata. Słońce widuje w internecie…

dziś na oknem wczesno jesienna pogoda, zimne rześkie powietrze, złoto-seledynowe drzewa, turkusowe niebo zapłodnione niskim słońcem pocięte przez samoloty na linii Frankfurt-Kolonia. Siedzę w mieszkaniu przed komputerem i spoglądam przez okno… chciałbym mieć powód aby na zewnątrz wyjść z kimś…

Tęsknie. Dziewięć lat temu zabrałem Go gby był szczeniakiem ze schroniska w Poznaniu. Kundel w biało czarne łatki. Dałem mu na imię Czarek… nie Max, bobik, pikuś czy kurwa Reksio tylko Cezary. Jest bardziej ludzki od ludzi, bardziej naturalny od Kobiet dlatego stwierdziłem iż dostanie ludzkie imię i takie też ma wbite w swoim paszporcie.
Czarek jest chory na padaczkę. Tak, psy też chorują na to co ludzie. Dwa, trzy razy w miesiącu ma atak który zawsze łapie go podczas snu w nocy, zaczyna go trzepać, piana leci mu z ust, często krew z pyska gdy przygryzie sobie język, zawsze puszcza mocz. Atak trwa ok 3-5 min i czasami zastanawiam się czy jeszcze oddycha gdyż otwartymi ślepiami leży sztywny jak drut zbrojeniowy. Gdy dochodzi do siebie jest bardzo wyczerpany i zdezorientowany, nikogo nie poznaje, chwieje się na łapach, chodzi i obwąchuje całe mieszkanie, jest zawsze spragniony wody i jedzenia mimo iż jadł chwile przed przed snem/atakiem.
Gdy miałem 19 lat czyli w 2005 roku zimą poszedłem z Czarkiem na spacer nad Wartę. Czarek lubi biegać a właściwie skakać w wysokiej trawie lub śniegu. Na Warcie była kra szeroka na jakieś 1,5 metra od linii brzegu. Wszedł na nią i wpadł do wody, nigdy nie miał kontaktu z wodą szczególnie przy temperaturze -20. Nie mógł się wygrzebać bo kra załamywała się pod wpływem jego panicznie haczących łap. Był za daleko od brzegu abym mógł go sięgnąć. Po 2 minutach widziałem jak słabnie i zaczyna tonąć, nie było nad Wartą w tej chwili nikogo kto mógłby mi pomóc, rozglądałem się ale zupełnie ani jednej żywej duszy.
Gdy zanurzał się z wyczerpania i wyziębienia pod wodę na 2-3 sekundy w moim organizmie zapadł wyrok oparty na instynktach. Wszedłem na kruchy lód który załamał się pod ciężarem mojego ciała,  woda byłą rzadkim lodem ale nie czułem chłodu, ubranie zamarzło na mnie w kilka chwil ale nie czułem skrępowanych ruchów, była tylko jedna myśl w głowie – Czarek. Gdy szok termiczny odłączył mnie na chwile od świata czułem się bardzo pierwotnie gdyż nie myślałem, miałem tylko jeden cel. Złapałem go za obroże lecz gdy machał łapami wyciągał mnie coraz bardziej na środek rzeki. Spanikowany użyłem siły chwyciłem Go skostniałymi dłońmi za skórę na karku i resztkami sił wyrzuciłem go z wody na brzeg zanurzając się tym samy kompletnie pod wodę przeplataną lodem. Wygramoliłem się na brzeg i w zamarzniętych ubraniach doszedłem do mieszkania do którego na szczęcie nie miałem daleko. Czarek był bardzo szczęśliwy i zadowolony, skakał i merdał ogonem tak jakby wiedział co się stało i chciał mi podziękować. Leżałem 7 dni w łóżku. Po czasie dowiedziałem się iż z mostu jakaś starsza Kobieta widziała jak wpadłem do wody i zadzwoniła na policę. Jak się potem okazało nad Wartą trwała kilkunasto godzinna akcja ratunkowa chłopca który zatonął w rzece ratując psa, straże pożarne, karetki policja, śmigłowiec z kamerą termowizyjną, płetwonurkowie… radio, prasa, telewizja. Jakiś cudem doszli do tego, że to ja i nic mi się nie stało ale musiał się zgłosić na komisariat i wszystko wyjaśnić.
Zostałem odznaczonym psim bohaterem, w szkole byłem przez tydzień zwolniony z wszelkiego rodzaju kartkówek, prac domowych itp.

Najważniejsze, że Czarek przeżył.
Dziś jestem w Niemczech a Czarek w Poznaniu. Tęsknie za nim i postanowiłem iż w przyszłą sobotę jadę do Poznania i wracam do Niemiec w niedzielę. Jadę po niego, zabieram go do siebie.

Dwa tysiące kilometrów, łącznie 20 godzin jazdy, dwa i pół paku paliwa a powodem jest mój pies.
Kocham Go bardziej niż swoją rodzinę. Czarek kiedyś gdy zdechnie będzie jedynym powodem który wyciśnie zemnie łzy i nawet ich nie zobaczy.

Następną turkusową niedzielę, zimne powietrze i niskie słońce będę oglądał z Czarkiem podczas spacerów.
Jak wygląda Czarek? Jest uwieczniony na jednym z moich filmików na Vimeo pt. Dzień 1.

piątek, 28 września 2012

Serce czy rozum


Ojciec, zwany Jarkiem który wychował się na bagnistej Kujawskiej wsi i matka Stasia pochodząca ze wsi w dawnym woj. Kieleckim obecnym Świętokrzyskim… Ojciec został „oddany” i wychowała go jakaś starsza kobieta z zawodu murarz wyjechał do szkoły do Poznania, matka pochodzi z wielodzietnej rodziny wyjechała do szkoły do Poznania i wstąpiła do klasztoru. Pewnego razu gdy on miał 18 lat a ona 22 jakimś cudem się poznali i majstrowali sobie nad Wartą w trawie bobasa…
…dali mi na imię Emanuel od zawsze słyszę, że bardzo „oryginalnie” i tak się zastanawiam co by powiedzieli gdybym im powiedział, że to znaczy „Bóg z nami” bo matka była zakonnicą X|

Babcie od strony ojca poznałem 20 lat temu, mieszka od zawsze w Poznaniu ale mimo iż to jest to samo miasto w którym się urodziłem, wychowałem nigdy jej nie odwiedziłem wiedząc iż oddała mojego ojca. Dziadka od strony ojca poznałem w wieku 15 lat na krótko przed jego śmiercią. Inaczej sprawa się ma od strony matki. Często jeździliśmy w Kieleckie tam budowałem sobie domek na drzewie, zbierałem jagody i uczyłem się rozpoznawać grzyby, tam ganiałem kury i strzelałem z procy do gęsi którą zrobiłem z gałęzi, tam poznałem zapach akacji, bzu i skoszonego siana, tam biegałem po górach i łapałem świetliki do słoika i ukąsiła mnie pszczoła. Moja matka ma dziesięcioro rodzeństwa, każdy z nich po ślubie i po dwójce dzieci czyli w sumie z dziadkami famuła 42 osobowa.  Kiedyś gdy byłem młodym chłopczykiem bardzo lubiłem jeździć na wakacje do babci i dziadka bo wszyscy kuzyni  i kuzynki mieszkają w promieniu 12 km. W dziesiątkę bawiliśmy się w podchody po górach, lasach, łąkach i zamkach, zabawy w chowanego które trwały kilka godzin… dziś to ludzie w granicach 30 lat bez pomysłu na siebie którzy w ramach rozrywki produkują sobie dzieci.
Nikt już nie pamięta o dziadku i babci mimo, że mieszkają wszyscy tak blisko tylko ja i moi rodzice w Poznaniu i Niemczech jednocześnie. Dziadek zawsze opowiadał śmieszne choć zboczone kawały, babcia pamiętam, że mnie ganiała po podwórku z mokrą ścierą bo się psociłem choć nigdy mnie nie złapała mimo złości to zawsze dała mi jakieś słodycze i kieszonkowe na loda.  Bardzo ich lubiłem i oni mnie też. Dziś jestem już ponad ćwierć wiecznym szczonem i nie mam czasu jechać z Poznania 365 km w Świętokrzyskie w odwiedziny lub 1200 z Niemiec w których obecnie przebywam.

W sierpniu moi rodzice w ramach urlopu pojechali odwiedzić babcię i dziadka. Babcia ma zaawansowanego Parkinsona i nie przeniesie szklanki z herbatą ale jeszcze jest „Fit” dziadek mimo 82 lat jest naprawdę sprawny choć cierpi na depresję. Depresja w jego przypadku dotyczy lęku samotności, nie lubi razem z babcią zostawać sam. Dziadka depresja objawia się w taki sposób, że gdy przyjedzie moja mama zostanie na parę dni jest wszystko dobrze ale w dniu wyjazdu dziadek słabnie, duszności, przewraca się etc.
Mają tyle dzieci, tyle wnucząt mieszkających w promieniu 12 km a odwiedza ich przeważnie moja matka która mieszka albo 365 albo 1200 km dalej w zależności w którym domu przebywa. Rodzice opowiadali niedawno, że dziadek się żalił, że nie może zostawić babci samej w domu a on już nie ma siły iść 2km pod górę do sklepu i musi się prosić z łaską, żeby któryś z synów lub córek zawieźli go do sklepu i do apteki w której wydaje 80% renty i w dodatku jeszcze misi oddawać za paliwo!

Nie ukrywam iż wkurwiłem się bardzo. Cały czas toczą się w mojej rodzinie od strony matki jakieś spory o spadek itp. I panuje chciwość, zawiść i mentalnie przykra atmosfera… mają się za pępek świata do tego stopnia iż ostatnio nawet wysłuchałem wywiadu od wujka, że ma coś takiego jak klimatyzacja w samochodzie i mam szczelnie pozamykać okna bo nie zadziała a zamek w drzwiach jest centralnie zamykany!
Oni nie widzą ludzi, cech charakteru, kultury, dobrego serca w krewnym człowieku, nie uśmiechają się do siebie, nie dbają o relację z dziadkiem i babcią tylko mają im za złe to, że moja matka dostała 70% sama o oni w 9kte 30% gruntów w spadku itp.

Tak mnie to wkurwia, że przekonałem moją matę aby pojechała do dziadka i powiedziała iż wszystkiego się zrzeka i nie chce nic poza ciszą, spokojem i ciepłem dla rodziców.

A ja? A ja znalazłem w Internecie iż 20 km od domu moich dziadków jest miejscowość w której jest postój taksówek, zdobyłem numer zadzwoniłem i dogadałem się z kierowcą iż co miesiąc dostanie ode mnie przelew bankowy w wysokości  200 zł (150 zakupy, 50 usługa)i będzie robił zakupy w markecie na podstawie listy którą sporządzę dzwoniąc do dziadka i pytając go na co ma ochotę.

Dziś pierwszy raz dowiózł do babci i dziadka zakupy na podstawie listy produktów którą sam sporządziłem bo chciałem im zrobić niespodziankę.
Dziadek na początku był z zdziwiony, że pod dom przyjechała taksówka które tam nie występują 20 km wiozła zakupy które już są zapłacone od wnuczka który zamówił je będąc 1200 km dalej a kilkanaście członków rodziny mieszkających w promieniu 12 km żąda zwrotu kosztów paliwa gdy podwiozą starego dziadka 2km do sklepu.

W skład produktów wchodziły wędliny, pieczywo, nabiał, słodycze, owoce, warzywa, koniak który dziadek lubi i oczywiście bukiet kwiatów dla babci.

Myślę, że możecie sobie razem zemną wyobrażać uśmiech i radość mojego dziadka i babci i tym samym możecie razem zemną wyobrażać prawdopodobne przeciwieństwo mimiczne i emocjonalne moich kuzynów, kuzynek, ciotek i wujków.




sobota, 22 września 2012

Przecinek czy kropka?

Hmmm... a może by tak się wypisać nawet z bloggera? coraz mniej mnie tu...zamykam w sobie cnoty, bogactwo niematerialne, słowa nieelokwentne i skazę emocjonalną... cisza. Już nie chce tłumaczyć, wyjaśniać, odpowiadać na pytania... znudziłem się nawet już dialogiem z kimś kto nie potrafi zrozumieć pierwszego zdania które ulatuje jak życie z moich ust... pusto tu, niczym próżnia wypełniająca przestrzeń świecącej żarówki... nudzi mnie nawet zaufanie i uśmiech. Nauczyłem się ostatnio nie włączać muzyki, nie włączać rytmu ranka, nie włączać rytmu popołudnia który wybija radio w pracy i muzyka właściwa którą zwać mam czelność po osiemnastej gdy zarządzam playlistą u zgiełku relaksu jaki miewam skromie w czasie pokuty umysłu... cisza. Od dziecka powtarzają mi, że buduje długie zdania na których wszyscy gubią się w połowie ale czyj to problem? przecież w tym miejscu to ja jestem gramatyką czyż nie? nie wiem. Ja nic nie wiem, jestem tylko iskrą, przecinkiem, znakiem, błędem i oddechem cyfrowym. Jestem nikim i chyba jestem z tego dumny. Nie chce być Kimś bo każdy tak chce - nawet Ty. Ja chce być sobą, ze swoim 'ja' czyli cisza bo i tak nikt mnie nie zrozumie i nie dlatego, że nie potrafi tylko dlatego, że nie chce. Zastanowię się, porozmawiam z klawiaturą i zapytam o zdanie co ona o tym myśli...


piątek, 21 września 2012

Premier

Człowiek jest oazą przyzwyczajeń, możemy mieć jakieś marzenia, pragnienia, plany etc. lecz w gruncie rzeczy wszystko potrzebuje czasu krótszego lub dłuższego a spontaniczność jest prawdziwą cnotą... ktoś by powiedział, że spontaniczność jest nie rozważna i szczenięca ale jeśli przeanalizujesz sobie wszystkie możliwe    opcje to dojdziesz do wniosku iż nie obliczalność, spontaniczność, ryzyko, "głupota" to droga do szczęścia.  Będąc w życiu rozważną osobą jesteś przewidywalny tak jak pragnie tego cywilizacja - ucz się, pracuje, śpij, rozmnażaj nam nowych obywateli do pracy, płać podatki, nie ryzykuj, miej mało czasu na prywatę i rozmyślenia i za wszystko dziękuj przepraszaj i proś. Ogarnia mnie śmiech.
Ludzi są jak koty czyli skaczą po drzewach ze strachu, przyczajeni w ukryciu zdradzeni przez oczy w ciemności łaszą się bezkarnie ostrząc pazury. Człowiek jest gorszy od pcheł.

Co ja w ogóle robię na tym blogu? czytając wszystkie posty można tu poznać mnie w całości natomiast czytając dwa ostatnie nie poznasz mnie nigdy... czytam siebie jak każdy bloger ale nie to jest ważne ile napisałem lecz ważna jest idea tworzenia, kreowania swojego poglądu, wyrazu i stanu odzwierciedlającego poziom świadomości, czegoś co odróżnia ciebie od brudu który chodzi w ludziach... plastik.

Dziś ważne są tylko stringi i ropa. Nie ma już nic.  Kobiety nie są kobietami, faceci to pizdy a pieniądze są 'do dupy' wulgaryzm jest ideą a zło dobrem. Muzyka to pierdolenie o bzdurach dla mas (idiotów). Kino to narkotyk oddziaływający na wyobraźnię, ideał, dobro i rację. Kurwa jakie to proste!

Jak już to wszystko wiem to mogę zostać Premierem. 

piątek, 14 września 2012

Wstyd

Byłem. Jestem teraz, ale nie do końca. To ja wyznaczam przecinki, kropki, interpunkcję, cel przekazu i gramatyczny paradoks niczym ironiczny orgazm z kobietą z okładki. Jestem literą boże przez małe "be" chroń aby nie cyfrą... tak bardzo pragnę prawdy, że mogę powiedzieć iż tęsknie za tym co już nie istnieje...

Prawda jest straszna, prawda jest brzydka i krzywa, prawda jest przykra, prawda jest długa, prawda jest szczera, prawda jest brudna, prawda jest naturalna, prawda jest ubrana w ideał, prawda jest niepowtarzalna, prawda jest dziś oryginalna, prawda jest piękna, prawda?
...umarła. Czuję, że znam się na wskrzeszaniu zapomnianych wartości ale czy ja chce być szamanem? wole być płytki, przy ścianie w cieniu, nieznany. Powinienem? jako założyciel wyimaginowanej Astralnej Myśli Wolnomularskiej za kurtyną sekretów, pierwiastków oddechu, senackich argumentów pozostawiam myśli tym obcym których już nikt nie zna. to Oni, to Wy!
Nieznani. Nieznani tworzą dziś społeczeństwo oparte na Kulturze, Socjologii, Historii, Biologii i Humanizmie nie pojętym...a ci Znani tworzą społeczność na portalach, plastikowy świat opanował Masę niczym parówki w bułce ze zmielonych paznokci, skóry, wnętrzności, kości i reszty nie mięsnych odpadów...

Wstydzę się być człowiekiem.



poniedziałek, 10 września 2012

Przystanek

Miałem napisać kolejna cześć relacji z pobytu w Maroko potem jeszcze chciałem coś napisać o tym jak medytowałem z buddystą którego poznałem w Walencji i o tym jak ubiłem Jasiem Sobieskim Amerykanina w Marsylii i o tym jak w Paryżu z chłopakami z Algierii zrobiliśmy show pod wieżą E... o tym jak poznałem trzy dziewczyny ze Słowacji i chłopaka który zgubił paszport z Bazyli o tym jak zaczepiała mnie nocą czarnoskóra dziwka z Ugandy i koleżance z Australii która wyciągała mnie na jakiś festiwal muzyczny ale skończyło się inaczej...

Doszedłem do wniosku, że 3 tygodnie mojej podróży po Europie zachodniej i skrawku Afryki przeżyłem w dość specyficzny sposób. Jeśli byłaś/byłeś kiedyś w Hiszpanii to ja byłem w innej Hiszpanii, jeśli we Francji to ja tym bardziej w innej Francji i w innym Maroko. Starałem się uciekać od turystów, nie było basenów, restauracji, autobusów z otwartym dachem do robienia zdjęć, nie stałem w kolejkach żeby wejść gdzieś na 3 minuty i poprosić aby ktoś mi zrobił zdjęcie, nie było all inclusive raczej supermarket i bułka z brzoskwinią zapita wodą z ulicznej studzienki. Nie miałem ręcznika więc wycierałem się prześcieradłem, szczoteczkę do zębów i mydło ukradłem z hostelu a skarpety i bieliznę prałem w zlewie...

Uświadomiłem sobie, że te trzy tygodnie spędziłem pod wpływem przebudzonych wrodzonych instynktów które pomagały mi każdego dnia. Gdzie może być woda w górach w Hiszpanii albo jak zabłądziłem na pustyni słońce wyznaczyło mi wschód zachód północ i południe etc. Większość moich zachować była odruchem bezwarunkowym gdyż nie miałem specjalnie czasu na myślenie - musiałem szybko działać. Zachodnia Europa jest prosta i raczej tam czerpałem przyjemność z ludzi których poznawałem lecz moim celem było przez Włochy, Francję, Hiszpanię dostać się do Maroka. Maroko jest dzikie społecznie, komunikacyjnie, nieokrzesane, brudne, głośne i zaczepne dlatego czułem się tam jak nie ja i może dlatego czułem się dobrze.

Od kilku lat błądzę gdzieś myślami w głowie, szukam sensu, odpowiedzi na różne pytania analizuje, przetwarzam, interpretuje, słucham i ostatecznie krzyczę aż w końcu udało mi się wyłączyć mózg i zabłądzić ciałem.
Gdy ktoś pyta mnie jak było rodzina, przyjaciel dosłownie nie wiem co mam powiedzieć - tego nie da się opisać. To jest tak moje i intymne, że aż pierwszy raz w życiu czuje potrzebę zamilczeć.

Wróciłem z większymi płucami które nabrały oddechu z jeszcze większym dystansem umysłem otwartym na wszechświat. Poznałem w Hiszpanii kogoś takiego jak ja i trochę się uspokoiłem, że nie jestem sam na tym świecie.

Przymrużyłem oczy, wytężyłem słuch, wyczucia nabrał dotyk, prawdę mówi węch i zamknąłem usta.

W poprzednich wpisach można znaleźć zdjęcia z Wenecji i Barcelony a teraz zamieszczam zdjęcia z Maroko. Niestety straciłem wszystkie zdjęcia z Francji ale jestem na etapie montowania filmu nad którym będę pracował jeszcze lekko z dwa miesiące lecz mogę już zapowiedzieć nieskromnie iż będzie świetny :)

Maroko

wtorek, 4 września 2012

Maroko cz.3

…odsunąłem się patrząc w jej rozczarowane oczy po czym odwróciłem się na pięcie i odszedłem w przeciwnym kierunku. Gdy udało mi się zlokalizować dworzec autobusowy bezzwłocznie udałem się do informacji wypytać o wszystkie możiowe opcje dotarcia do Rissani a następnie na Saharę. Aby dostać się na południowy wschód najpierw musiałem jechać na północ przez stolicę kraju miasto Rabat a następnie do miejscowości Fes. Dystans 230 km jechałem obrzydliwie długo bo aż 5h. Po drodze w autobusie doszło do bójki między Arabami krzyczeli i wyrywali sobie dzieci kierowca musiał zainterweniować a gdy wyrzucił z pojazdu inicjatora zamieszki ten wsiadł w jakiś samochód i zajechał nam drogę tak, że nie było możliwości dalszej jazdy dobijał się do tego autokaru bo ewidentnie miał jakiś problem do jednego z pasażerów nie wiem o co chodziło choć na pewno dzieci odgrywały jedną z głównych ról w tym konflikcie. Po jakimś nieokreślonym czasie udało się kontynuować jazdę. Do miasta Fes dojechaliśmy o 18:00 i miałem się przesiąść w inny autokar który o godzinie 21:30 jechał do Rissani. Podchodzę do okienka i dowiaduję się, że nie mogę jechać bo wszystkie miejsca już są wykupione i najbliższy autobus dopiero za dwa dni.
Trochę się załamałem bo bardzo zależało mi na tym aby latem przy 50 stopniach stanąć boso na spalonych piaskach Sahary i poczuć wolność oraz totalny bezkres.
Kasierka poinformowała mnie, że mogę spróbować jeszcze u innego przewoźnika w Supratour ale przecież oni nie działają w trakcie Ramadanu choć mimo wszystko kazała mi jechać i sprawdzić osobiście. Pytam jej gdzie to jest odpowiedziała, że naprzeciwko dworca kolejowego. Wychodzę na ulicę i chcąc szybko dostać się w okolice stacji kolejowej wsiadłem do Petit Taxi. Przed trzaśnięciem drzwiami wynegocjowałem kwotę jaką będę musiał zapłacić za jazdę po 2 minutach targowania udało mi się zbić cenę aż o 80%. W mgnieniu oka znalazłem się na dworcu kolejowym a 50 metrów dalej po drugiej stronie ulicy zauważyłem szyld przewoźnika Supratour podchodzę do drzwi wejściowych a tam ciemno w środku, opuszczona roleta i kartka z napisem iż biuro nieczynne do końca Ramadanu lecz dziś odjedzie z tego miejsca autokar do Rissani o 21:50 i chwilę przed startem biuro zostanie otwarte w celu kupienia biletów i załadowania bagażu. Nadal jednak nie wiedziałem czy mają wolne miejsca bo skoro w autokarach CTM nie było miejsc to bardzo prawdopodobne, że tutaj też nie będzie musiałem to jakoś sprawdzić ale jak skoro biuro jest zamknięte. Poszedłem na dworzec kolejowy zapytać ich czy wiedzą jaki jest numer telefonu do centrali Supratour lecz nie pomogli mi w tej sprawie. Wyciągnąłem tablet i chciałem połączyć się z WiFi które zapewne mają na dworcu i sprawdzić na stronie internetowej przewoźnika lecz mimo starań nie udało mi się połączyć. Zadzwoniłem do Polski do przyjaciela aby sprawdził mi szybko w internecie numer telefonu i przesłał SMSem. Po chwili miałem już numer lecz bez numeru kierunkowego i zacząłem poszukiwania jakiejś gazety, ulotki, reklamy czegokolwiek na czym może być numer kierunkowy do Maroka. Gdy już skompletowałem numer i wykonałem telefon okazało się, że linia telefoniczna jest wyłączona.
Pozostała mi opcja powrotu do Casablanki pociągiem który odjeżdża za 10 min a następny jest dopiero o 2:40 w nocy.
Usiadłem na chwilę z myślą, że to koniec bo nie uda mi się dostać na pustynie. Miałem trzy wyjścia kupić bilet na pociąg który odjeżdża za 10min i wrócić do Casablanki, zaryzykować i poczekać jeszcze godzinę i poczekać aż w Supratour otworzą roletę na chwilę przed odjazdem autokaru i albo wsiąść do niego albo w przypadku braku miejsc wrócić na dworzec kolejowy i czekać na pociąg powrotny do Casablanki. Rozczarowany trochę sytuacją zacząłem kombinować i myśleć jak tu dostać się w inny sposób do Rissani…
Pociąg już odjechał a więc w najgorszym przypadku muszę czekać na dworcu do 2:40 lecz zanim odjedzie autobus Supratour o 21:50 postanowiłem wziąć Taxi i szybko jechać z powrotem na dworzec CTM dogadać się iż mogę jechać tym autokarem 21:30 bez miejsca siedzącego na przykład stojąc w korytarzu lub jeśli to ostateczność to w luku bagażowym a jeśli to nie przejdzie to wrócę do Supratour który miał odjechać o 21:50 lub w ostateczności poczekam kilka godzin na powrotni pociąg do Casablanki.
Stojąc na dworcu CTM spoglądając na rozkład jazdy na wpół zrezygnowany podchodzi do mnie mężczyzna w garniturze i pyta się gdzie chce jechać odpowiedziałem, że do Rissani a następnie na pustynie lecz kobieta która sprzedaje bilety powiedziała, że niema wolnych miejsc i nie jest możliwa jazda na stojąco lub w luku bagażowym gdyż to niebezpieczne podczas ponad 8h jazdy w końcu to ponad 700km. Mężczyzna w garniturze złapał za telefon i gdzieś zadzwonił po czym kazał mi poczekać w tym miejscu gdzie stałem po 5 minutach przyszedł inny mężczyzna który przywitał się zemną i powiedział, że załatwi mi bilet jeśli wykupię od razu u niego nocleg na pustyni z wyżywieniem, dojazd z Rissani na pustynie samochodem terenowym a następnie wynajmę wielbłąda. Trochę mi to śmierdziało ale po tym jak ktoś na dworcu z podobnym problemem jak mój krzyknął, ze właśnie dostał informację iż Supratour startuje za 5 min i nie mają już miejsc to koleś i jego propozycja stali się moją ostatnią szansą. Pytam się go ile chce pieniędzy odpowiedział, ze za bilet do Rissani, dojazd z dworca w Rissani na pustynie samochodem terenowym po bezdrożach ok 40 km, nocleg na pustyni z wyżywieniem i wynajem Camela 70€. To ponad 100% więcej niż zaplanowałem lecz biorąc pod uwagę iż nie mam więcej alternatyw to ostatnia szansa więc się zgodziłem choć nadal nie wiedziałem jak chce załatwić bilet CTM skoro kasierka dwa razy powiedziała, że niema miejsc. Mężczyzna powiedział, żebym się nie martwił bilet będę miał za 15 sekund po czym podchodzi do kasierki daje jej buziaka i odbiera bilet bezgotówkowo. Okazało się, że kasierką jest jego żona i dogadują się na tej zasadzie, że turystą biletów nie sprzedaje no chyba, że wykupią od jej męża camel trekking po pustyni. Cwaniak ;)
Mężczyzna przedstawił się jako محمد wymieniliśmy się telefonami i powiedział mi, że poza mną są tutaj jeszcze trzy osoby takie jak ja dwie dziewczyny i chłopach jedna dziewczyna z Australii a pozostali to parka z Polski. Nie chciało mi się w to wierzyć lecz zaprowadził mnie do nich przedstawił i powiedział, że wspólnie w czwórkę będziemy jechać na pustynie jednym Jeepem. No dobra dałem mu pieniądze lecz nie dostałem żadnego potwierdzenia, świstka, biletu zupełnie nic pomyślałem sobie, że na pewno mnie oszukał i pozostałą trójkę też choć miałem już w kieszeni bilet do Rissani więc nawet gdyby mnie oszukał to już pierdolić te siedemdziesiąt euro skoro mam bilet na autobus to na miejscu na pewno sobie coś zorganizuję.
Zasiadłem w autokarze wcisnąłem słuchawki do uszu a następnie wcisnąłem Play na moim odtwarzaczu MP3. Przede mną cała noc jazdy w Rissani będę o 7:00 następnego dnia, autokar zatrzymywał się co 3 godziny w miejscach gdzie można było skorzystać z toalety lub coś przekąsić przed wchodem słońca. Obok mnie siedział młoda dziewczyna z Korei która też sama wybrała się w podróż dookoła świata i chwilę porozmawialiśmy sobie o naszych krajach, kulturze, potrawach, ludziach itp. Siedziałem na miejscu od korytarza Koreankę miałem po prawej stornie od okna a po lewej stronie siedziała samotna kobieta z Kanady. W autokarze klimatyzacja chodziła na pełnych obrotach i strasznie zmarzłem gdyż byłem ubrany w zestaw dzienny składający się z lnianych spodenek, koszula na krótki rękaw i japonki na stopach. Gdy zatrzymaliśmy się ‘na siku’ Kobieta z Kanady wyciągnęła ze swojej torby niewielki ręcznik i powiedziała, że niema nic innego ale możemy razem się nim przykryć i będzie nam cieplej. Kierowca miał zepsuty panel no sterowania klimatyzacją dlatego opcja z przytuleniem się do jakiegoś lachona pod ręcznikiem wydawała się jedyną opcja w dodatku przyjemną. O godzinie czwartej nad ranem zatrzymaliśmy się gdzieś w górach Atlas które przecinają Maroko z północy na południe wyszedłem a autokaru trochę rozprostować kości na podobny pomysł wpadła dziewczyna z Australii która poznałem na dworcu w mieście Fes to ta sama dziewczyna która podobnie jak ja kupiła bilet od mężczyzny w garniturze. Usiedliśmy sobie na jakimś kamieniu przy drodze i rozmawialiśmy o tym co my tu właściwie robimy. Okazało się, że ma chłopaka który jest Niemcem i na co dzień mieszkają w Australii lecz chciał odwiedzić rodzinę w Europie a ona przy okazji postanowiła zwiedzić inne kraje i tak oto znalazła się zemną gdzieś w środku nocy w górach w Afryce. Gdy dojechaliśmy na miejsce zastanawiałem się czy ktoś tam będzie na nas czekał tym samochodem terenowym czy zostaliśmy oszukani ale o tym co było dalej napiszę jutro.

poniedziałek, 3 września 2012

Maroko cz.2

Byłem już zmęczony całodniową podróżą i nie pragnąłem niczego tak bardzo jak po prostu zasnąć lecz nie wiedziałem ile przystanków do Casablanki więc raczej czuwałem przez całą podróż.
Na dworcu Casa Voyager byłem kilka minut przed dwudziestą trzecią i kolejny etap to dostać się do hotelu który znajdował się ok. 3 km od dworca w centrum Mediny czyli starówki lub nie wiem jak inaczej to przetłumaczyć. Po wyjściu z dworca zaczepiało mnie co 3-4 sek wielu mężczyzn z propozycją dowiezienia na miejsce Petit Taxi lub Grand Taxi odmawiałem podwiezienia gdyż chciałem podczas 18 dniowej podróży tyle ile się da pokonać pieszo ale warto wspomnieć iż Petit Taxi to od francuskiego mała taksówka typu Renault 5 z 1985 roku lub Grand typu Mercedes tzw. Beczka z 1970 roku. Wszystkie Mercedesy są kremowe od zawsze w Niemczech wszystkie taksówki są kremowe a więc te w Maroko są po prostu zaimportowane z Niemieckich komisów w latach 80’ lub ze szrotu. Wszystkie taksy są zniszczone mają popękane przednie szyby, czasami z powybijanymi światłami przednimi i tylnymi, powypalane dziury w siedzeniach no i oczywiście pordzewiałe a wiem to dlatego iż w dalszej części mojej podróży miałem przyjemność się przejechać tym wehikułem choć to nie był mój pierwszy raz gdyż kilka lat temu byłem w innym kraju afrykańskim.
Ciemno, niebawem wybije północ idę przed siebie według trasy jaką wyznaczył mi GPS w telefonie. Mijam ciasne, ciemne ulice, zakamarki i spojrzenia ludzi które skanowały mnie na wylot czułem się jakbym był jedynym ‘białasem’ w tej części miasta. Przechodziłem obok takich miejsc które były idealne do tego aby mnie wciągnąć, pobić, zabić okraść i odejść bez stresu i nie ukrywam trochę mnie to przerażało choć właśnie tego chciałem – niebezpieczeństwa i adrenaliny.
Po godzinie błądzenia znalazłem się w Medinie i tutaj GPS odmówił posłuszeństwa gdyż tego labiryntu nie było nawet w mapach Google. Straszny smród, ścieki, mocz, zgniłe jedzenie, odór padliny, śmieci dosłownie latały w powietrzu a te cięższe zasypywały chodniki a to wszystko przy temperaturze ok. 30 stopni.
Błądziłem przez kolejną godzinę po czym zaczepiłem Kobietę i zapytałem ją czy wie gdzie jest Hotel Central pokazałem jej kartę na której miałem napisany adres lecz ona potrafiła czytać tylko po arabsku. Nagle podjechał na rowerze z kolegami jakiś chłopczyk chyba jej syn zapytała się go w swoim języku gdzie jest mój hotel i ten chłopczyk razem z tą Kobietą pomogli mi znaleźć moje miejsce spoczynku. W przeciwieństwie do mężczyzn Kobiety nie żądają pieniędzy za pomoc i bardzo szeroko się uśmiechają gdyż po prostu nikt w ich kraju o nic ich nie pyta, nie prosi i nie szanuje podziękowałem za pomoc i odeszła z bezinteresownym uśmiechem. Po zameldowaniu się w hotelu padłem na przysłowiowy pysk i zasnąłem w ciągu kilku minut.
Nazajutrz po przebudzeniu wziąłem prysznic wyszedłem na balkon zapalić papierosa i jakiś mężczyzna rzucił we mnie jakimś przedmiotem krzycząc coś tam po arabsku a z jego gestów wywnioskowałem, że chodzi mu o papierosa – no tak przecież jest Ramadan. Nie wolno od świtu do zmierzchu jeść, pić i między innymi palić papierosów. Zgasiłem swojego ćmika i przeprosiłem gdyż mimo iż nie jestem Muslim’em to należy okazać szacunek w końcu jestem w ich kraju w dodatku z pochodzenia Polakiem a nie zarozumiałym Niemcem który wszędzie czuje się jak u siebie w domu, nadziera mordę i zamiast regionalnych potraw wpierdala schabowego z browarem.
W recepcji dowiedziałem się, że jeśli będę w podróży po Maroku dłużej niż trzy dni to tubylcy tolerancyjnie podchodzą do kwestii picia w czasie ich postu lecz muszę z góry informować ich skąd jadę aby udowodnić iż jestem ‘w trasie’. I faktycznie podczas mojej dalszej podróży zaczepiano mnie tłumacząc, że jeśli chce się napić lub coś zjeść to mogę to zrobić ale najlepiej w jakimś zamkniętym miejscu tak aby nikt mnie nie widział. Trochę inaczej się ma sytuacja w restauracjach hotelowych tu można zjeść normalnie choć ja chciałem oszczędzić więc raczej pożywienie kupowałem w sklepach na ulicy, najczęściej jakieś owoce.
Do portu na krawędzi oceanu atlantyckiego miałem ok 250m a wiec bardzo blisko w miejscu gdzie byłem nie było piaszczystych plaż raczej same kamienie i mury. W oddali widać było przepiękny meczet Hassana II który jest po prostu gigantyczny! W dodatku jest to jedyny meczet na świecie który jest otwarty dla turystów i można wejść do środka oczywiście za opłatą.
W Casablance ogólnie cały czas śmierdzi kaczym łajnem jeśli ktoś był kiedyś na wsi to wie co to za okropny smród. Temperatura nie jest za wysoka w granicach 26-30 stopni a na otwartym terenie dość mocno wieje od Atlantyku. Medina za dnia jest zajebiście dzika i wygląda tak jak powinna wyglądać Medina nic tutaj nie zmieniło się od 200 lat. Tego nie da się opisać to trzeba przeżyć ja oczywiście kręciłem prawie cały czas film a więc jak tylko zmontuje wszystko w jedną całość zapewne zamieszczę link na blogu.
Pierwszy dzień spędziłem na przechadzkach po przerażających, zniszczonych prawdziwych ulicach arabskiego ludu. Mieszkańcy Maroka za dnia są dość spokojni możliwe, że z racji trwającego Ramadanu lecz wieczorem strasznie krzyczą i robią hałas większy niż kibice Lecha Poznań. Na ulicach Maroka podobnie jak w Tunezji czy innym arabskim kraju obowiązuje jedna zasada – niema zasad. Wszyscy jeżdżą jak chcą bez przestrzegania przepisów drogowych, światła dla pieszych nie istnieją, linię ciągłą, przerywaną na jezdni biorą między koła i ten wszechogarniający KLAKSON!!!! Cały czas trąbią jeśli się mijają to ostrzegając się iż będą wymijać dźwiękiem klaksonu, jeśli widzą pieszego to klakson, rower klakson, pozdrowienia klakson, wkurwią się klakson, zapala się zielone światło klakson, wyjazd z stacji benzynowej klakson i tak w nieskończoność. Naliczyłem w późniejszym czasie gdy jechałem autobusem iż kierowca na odcinku 10 km zatrąbił 49 razy!

W Maroko spędzę jeszcze 4 noce i mam zamiar objechać w tym czasu cały kraj dookoła z zachodu na wschód i północy na południe dlatego drugiego dnia zacząłem kombinować jak dostać się do miejscowości Rissani na południowym wschodzi przy granicy z Algierią gdyż chciałem się dostać na czerwone piaski zachodniej Sahary.
Rzecz w tym iż podczas Ramadanu prawie w ogóle nie działa komunikacja międzymiastowa jest tylko dwóch przewoźników i obie te firmy wypuszczają jeden autokar dziennie i tylko do 30% kraju a pozostałe 70% jest na czas Ramadanu kompletnie odcięte od reszty świata.
Chodziłem po ulicach Casablanki pytając ludzi gdzie znajduje się dworzec autobusowy CTM bo wiedziałem, że drugi z przewodników Supratour nie funkcjonuje w tym czasie, biura pozamykane a wyszukiwarka połączeń ich stronie internetowej nie działa. Stanąłem na środku ulicy z mapą miasta którą zdobyłem w lobby starając się w ogole zlokalizować siebie samego a następnie ulicę na której jest dworzec po chwili zaczepił mnie jakiś młody chłopak z pytaniem czy potrzebuję… starał się wytłumaczyć mi gdzie jest dworzec autobusowy lecz ten o którym on mówił należał właśnie do obecnie nie funkcjonującej Lini Supratour i niestety nie wiedział gdzie jest przystanek autokarów CTM. Powiedział mi tylko, że mam iść na zachód i sobie poszedł dobrze wiedziałem, że muszę iść w przeciwnym kierunku niż mi podpowiedział i dosłownie 2 min później podchodzi do mnie dziewczyna zawinięta w bety w ziemnych okularach wymalowanych dłoniach henną zaczęła coś mówić do mnie po francusku lecz nic nie rozumiałem. Zdjęła okulary i muszę powiedzieć, że była bardzo ładna starała się mi coś wytłumaczyć lecz nie znała ani słowa po angielsku. Po jakiejś chwil rozmawiania na gesty okazało się, że widziała jak ten chłopak tłumaczył mi drogę i że źle mnie poinformował natomiast ona może mi pokazać gdzie jest ten dworzec bo mieszka niedaleko ale pod jednym warunkiem – pozwolę jej zemną pojechać. Za wszelką cenę chciała się wyrwać, widziała europejską bladą twarz i pewnie pomyślała, że to jest jej szansa. Jak wspomniałem była bardzo ładna i pewnie też o tym wiedziała lecz w muzułmańskim kraju ciężko się żyje Kobietą. Była bardzo rozczarowana gdy jej powiedziałem, że jest to niemożliwe, opuściła dłonie, oczy nabrały smutnego wyrazu, uśmiech wygasł a po rumianych policzkach w kamiennej ciszy spłynęły nie regularne krople łez. Trochę dziwnie się poczułem i …

Kolejna cześć relacji z Maroka jutro.


niedziela, 2 września 2012

Maroko

Z hotelu w Barcelonie na dworzec z którego odjeżdżał autobus na lotnisko w Gironie (100 km dalej) miałem 10km. Zjadłem śniadanie, spakowałem się... ukradłem ręcznik bo jeszcze w Wenecji go nie miałem i wycierałem się prześcieradłem, dziś stwierdzam iż ręcznik to prawdziwy luksus. Wymeldowałem się o godzinie 8:30 i pieszo z podnieconymi myślami żegnałem się z Barceloną zmierzając na autobus który miał dowieźć mnie na lotnisko. Autokar odjeżdżał o 10:30 a biorąc pod uwagę, że przeciętny człowiek idzie z prędkością 4km/h to ja z moimi krótkimi szkitami jakieś 2,5km/h a wiec musiałem dość szybko zapierdalać z 10kg plecakiem aby przejść te 10km w 2h i zdążyć na autobus.
Dotarłem w ostatniej chwili, spocony, zadyszany szybko zorganizowałem bilet który kosztował mnie 8€. Na lotnisku byłem niecałą godzinę później a samolot dopiero o 14:00 ale wolałem być wcześniej niż się spóźnić. Jak się okazało samolot spóźnił się 40min ale zapomniałem o tym w momencie gdy już zająłem z kamerą miejsce przy oknie. Gdy już byliśmy 14 000 metrów nad ziemią poruszając się z prędkością ponad 700km/h dotarło do mnie, że mam kolejny problem. Szacowałem, że lot będzie trwał ok. 90min i będę w Maroko najpóźniej o 15:30 gdyż od razu z lotniska w Makkareshu miałem zamiar pieszo przy temperaturze 44 stopni dostać się na stancję kolejową z której chciałem od razu tego samego dnia dostać się do Casablanki… Nie dość, że samolot się spóźnił na lotnisko w Gironie 40min to w dodatku zamiast lecieć 90min leciał 2h 14min i zrobiła się godzina 18:00 czyli po wylądowaniu miałem 1h aby przejść 6km, zlokalizować dworzec kolejowy i kupić bilet trochę mało czasu biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne, afrykański chaos lecz zacisnąłem zęby i wmówiłem sobie, że dam radę.
Trzy razy mnie trzepali na lotnisku, do tego kantor z wpisem do paszportu ile mam przy sobie pieniędzy, odprawa paszportowa etc. i zrobiła się 19:00. Kurwa! Ostatni pociąg do Casablanki tego dnia właśnie mi odjechał. Casablanca jest na północnym zachodzie Maroka przytulona do oceanu Atnantyckiego jakieś 250km od mojego obecnego położenia a więc nie bardzo mam się czym tam dostać gdyż środki lokomocji zredukowały przepustowość o 70% gdyż przypomnę trwa Ramadan.

Gdy już udało mi się przejść przez wszystkie bramki spragniony toalety postanowiłem oddać mocz i nie tylko do Afrykańską kanalizację. Wchodzę a tam dziura w podłodze, miejsce na stopy i wiaderko z wodą. O kurwa - sobie pomyślałem. No tak, przecież muzułmanie nie wycierają dupska tylko obmywają i to jeszcze jedną, konkretną ręką (tą gorszą ręką). No sru! Przecież nie potrzebuję instrukcji obsługi aby trafić w dziurę wielkości słoika (chyba). Zamiast się ‘skupić’ i myśleć nad celem mojego kucania cały czas myślałem czy trafię w dziurę i czy się nie pośliznę.
Udało się, choć trochę nie trafiłem – jak to kurwa spłukać?! No dobra jest to wiaderko z wodą do podmywania więc chlusnąłem i co? I się pośliznąłem w tych jebanych KAŁczukowych japonkach!!!
Narobiłem hałasu jak cholera, że aż Pani zawinięta w szaty po oczy przemówiła do mnie w języku francuskim w formie pytającej „ça va ? „. Mam chrzestną w Belgii która 19 lat temu wyszła za mężczyznę imieniem Edi a więc jako dziecko szybko nauczyłem się kilku słów w tym języku posługując się prostymi zwrotami dlatego też poradziłem sobie w odpowiedzi wychodząc z kabiny skomplikowanego kibla na lotnisku.

Gdy już zrobiłem swoje nadal nie rozwiązał się mój problem z tym jak dostać się do Casablanki. Usiadłem pod ścianą trochę załamany, że muszę czekać do jutra na kolejny pociąg na dworcu który jeszcze tak naprawdę to nie wiem gdzie jest. Zawieszając się na ludziach zwróciłem uwagę na bardzo wyróżniający się złoty zegarek który błyszczał jak psu jajca a na nim godzina 17:00!
No tak! Przecież jestem w innej strefie czasowej! Może się jeszcze uda mam dwie godziny do pociągu. Wychodzę z lotniska pytam ludzi gdzie jest dworzec lecz jak to na lotnisku sami turyści i nikt nic nie wie. Podjechał autobus miejski a więc podszedłem do kierowcy i pytam go czy dojadę tym autobusem na stację kolejową odpowiedział, że tak lecz autobus jedzie przez cały Marrakesh a więc przystanek na którym wysiadam jest ostatni. Nie szkodzi miałem przecież 2h i chciałem szybko się tam dostać a wiec opcja piesza odeszła w niepamięć chciałem po prostu już siedzieć w pociągu. Wsiadłem zająłem przyzwoite miejsce w zacienionej części autobusu bez klimatyzacji. Byłem pierwszym pasażerem. Stoimy 10min i pytam się kierowcy kiedy ruszamy? A on odpowiedział, że odjedzie dopiero jak cały autobus będzie wypełniony. O kurwa sobie myślę bo większość ludzi którzy wychodzili z lotniska została wyłapanych przez taksówkarzy. I tak czekałem w tym autobusie aż wylądują kolejne dwa samoloty i po 40 min w końcu ruszył. Znowu zacząłem się niepokoić bo jechał bardzo wolno a ja wysiadam na ostatnim przystanku. W rezultacie dotarłem na dworzec w ostatniej chwilo podchodzę do okienka kupuję bilet i idę na peron. Zatrzymał mnie ochroniarz z bronią i powiedział, że na perony nie wolno wchodzić na co ja, że mój pociąg do Casablanki zaraz ucieknie. Nie wpuścił mnie, kazał czekać aż pociąg zostanie podstawiony. Dopiero w tedy dowiedziałem się, że w Maroko jest tylko jedna trasa kolejowa w zachodniej części. Dworzec muszę przyznać urywał dupę a gdy już wsiadłem do pociągu to się powtórzę gdyż pociągi też urywają dupę a przynajmniej są lepsze od tych w Polsce. Czysto, nikt nie zaczepia, siedzenia obite imitacją skóry, w przedziałach działa klimatyzacja i właściwie jeżdżą w połowie puste.
W Casablance będę o godzinie 22:30 tymczasem podziwiałem przez okno zachód słońca nad pustynnym krajobrazem po czym nagle wchodzi do mojego pustego przedziału jakiś mężczyzna, zdejmuje buty i klęcząc na siedzeniu w przeciwnym kierunku do słońca umył sobie mydłem jedną rękę do wysokości łokcia i zaczął się modlić. Bardzo mnie to zaskoczyło a zarazem zainteresowało lecz o tym co wydarzyło się dalej podczas mojej podróży po Maroko napiszę jutro.


Najlepsze Blogi